Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za przysługę Rzeczypospolitéj nawet i herb nadać może. Jak pomyślał, tak też i uczynił.
Futorek jego otaczały z jednéj strony odwieczne lasy, z drugiéj błota nieprzebyte. Opłociska zagrody były wysokie, nawet jadący na koniu nie mógł okiem na podwórze zaglądnąć. Wszystko to odpowiadało przedsięwzięciu pana Marcina, a gdy na jego przywitanie stara, ojczysta bramka zaskrzypiała, gdy zapłakaném okiem po samotnych rzucił budynkach, tak się mu jakoś błogo w duszy zrobiło, jakoby wszedł w święcone mury klasztoru. Spojrzał na rękę wiszącą na temblaku i pomyślał sobie:
— Szablę zawieszę nad łóżkiem pod obrazem N. Panny z Jasnéj Góry, może się mi kiedy coś o niéj przyśni, Senatorem ani posłem nie będę, bo mówiąc prawdę, nie mam po temu ani głowy, ani nauki. Niech tam inni radzą, czego Rzeczypospolitéj potrzeba, a co uradzą, to będzie pewnie dobrem. Ja tylko ręką mógłbym się do czegoś przyczynić, a gdy téj mi dzisiaj nie staje, już mnie tam nie potrzeba.
I zawiesił w saméj rzeczy nad łóżkiem starą szablicę, zwołał dziesięciu swoich poddanych, opowiedział im swoją przygodę prosząc ich, aby oni byli mu teraz prawą ręką, aby mu w pracy na zagonie dopomagali, a on za to będzie im wdzięczen dobrém słowem i uczynkiem, i razem z nimi o deszcz i pogodę modlić się będzie. Poddani żałowali swego dziedzica, że go takie nieszczęście spotkało, przyrzekli pracować jak Bóg przykazał i rozeszli się rozmawiając między sobą o skrytych dro-