Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gach Opatrzności, która i na poczciwych zsyła smutne przygody.
Odtąd zaginęła wieść o panu Marcinie. Żył sam jeden jak palec w domu. Rano śpiewał godzinki, wychodził w pole lub krzątał się w koło gospodarstwa, w południe jadł obiadek z nienajgorszym apetytem, a odmówiwszy przy zachodzie słońca Ave Maria, kładł się spać na łóżku, nad którém obok N. Panny z Jasnéj Góry wisiała jego szablica. Toż słodko śnił poczciwy szlachcic, a śnił na przemiany to o Jasnéj Górze to o zardzewiałéj szablicy i tak jakoś w końcu pomięszały się mu te dwie jedyne relikwie, które z swego życia wyniósł i nad sobą zawiesił, że trudno było odgadnąć, do któréj z nich większe miał nabożeństwo, a nawet możnaby wnosić, że się do herezyi nakłaniał.
A dziwny był to szlachcic ten pan Marcin. Nie pił, nie robił żadnych burd, nie miał nawet ogromnego brzucha, ani łokciowych wąsów, ani też łba nie golił. Wąsy i włosy podstrzygał, nosił szaraczkowy żupan, a gdy chłopa zdybał, zdejmował czapkę odpowiadając mu: na wieki wieków. Zawsze był trzeźwy, każdemu zawadyakowi z drogi ustąpił, a gdy który z poddanych do niego po radę lub pomoc się udał, rozmawiał z nim jak Bóg przykazał, mając to na uwadze, że bliźniego trzeba kochać jako siebie samego. A że często sam obok pługa iść lubił, rozmawiając z chłopem o tém lub o owém, toż go i chłopi polubili i radzi z nim rozmawiali. Bo o jakichże niesłychanych rzeczach prawił im pan Marcin! A prawił im szczerze i od serca, bo nie mogąc służyć Rzeczypospolitéj, służył swojéj ubogiéj gromadce, mając w niéj głos pryncypalny.