Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Marya podała mu go sama, oczy jéj roziskrzyły się.
— Telegram ten — ozwała się ściskając narzeczonego za rękę — zachowam jako pamiątkę, bo on mi przypomina dzień, od którego poczyna się szczęście moje.
Pan Kryspin czytał: „...trysnął obfity zdrój łez z oczu moich, a łzy te były modlitwą dziękczynną do Boga, że do saméj przepaści nieszczęścia mego przysłał mi szlachetnego człowieka, który jedyne dziecię moje chce uszczęśliwić... Naprzód daję moje błogosławieństwo!”
Marya razem z narzeczonym czytała... przy końcu napełniły się łzami jéj oczy — spojrzała przez łzy na niego.
A pan Kryspin w téj chwili podniósł pierś i napełnił ją uczuciem „człowieka szlachetnego”, jak go w telegramie nazwano... I było mu z tém uczuciem bardzo dobrze... daleko lepiéj i miléj, niżeli w angielskim karyklu zaprzężonym tarantami!...



W kilka lat potém widziałem go, jak z poważną miną przechadzał się po rynku miasta powiatowego. Szlachta ściskała się z nim serdecznie, książę Jerzy w pół go obejmował, a marszałek uprzejmie zapraszał na obiadki.
— Widzę — rzekłem do znajomego — że ten człowiek wyrósł u was na bohatera.
— Zasłużył na to — odpowiedział mi do ucha znajomy — jest pracowity, oszczędny, a nawet... czyta książki!