Strona:Zacharyasiewicz - Nowele i opowiadania.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pan Kryspin myślał w téj chwili o rywalu. Myśl ta i obawa przed będącym już w drodze telegramem zamroziła mu krew w żyłach. Niebezpieczeństwo utraty Maryi żywo stanęło przed nim.
— Zostawiam pani wolny wyrok, chociaż ten wyrok stanowić może o całém życiu mojém... ale wprzódy dozwól mi pani łaskawego ucha, abym wypowiedział to wszystko, co mi serce wypowiedzieć każe...
— Lecz sumienie moje nie pozwala mi słuchać pana nim...
— Wiem — mówił rozpaczliwie pan Kryspin — wiem, że nieba zawsze były dla mnie chmurne i nieubłagane, kiedy tylko żądałem choć jednego promyczka ciepłego słońca!... Wiem...
— Są jednak w życiu sytuacye tak dziwnie skomplikowane... — ozwała się ciotunia.
— Wszystko może się sprzysięgnąć na mnie, wszystko może stanąć w poprzek drogi mojéj, to jednak nie uwalnia mnie od wypowiedzenia...
— Przecież nie chciałbyś pan przez nierozważne może słowo popaść w położenie, z którego odwrót byłby trudny i bolesny? — mówiła drżącym głosem Marya.
— Dla mnie odwrotu niema! Nigdy nie myślałem o tem, aby za sobą zostawiać wygodny most do cofania się. Brzydzę się tymi ludźmi, którzy tak chłodno życiem rozporządzać umieją!
— Słowa pana — mówiła ciotka — zmuszają nas do wielkiego dla pana szacunku, ale oraz tém większe obowiązki nakładają na nas, abyśmy przed panem żadnéj nie miały tajemnicy!