Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Twarz Tereni rumieniła się więcéj. Szambelanowa z uwagą patrzała na Bernarda.
— Harmonia, ozwała się po chwili, jest to wielkie słowo. Człowiek tak powinien żyć na świecie, aby jeżeli nie z światem, to sam z sobą powinien być w harmonii. To jest cała filozofia życia.
Oczy Bernarda błysnęły jasném światłem. Słowa tak podniosłe, wymówione z takim spokojem nie mogły pochodzić z ust kobiety, któraby mogła mieć inne myśli od czynów swoich. Twarz Tereni harmoniowała także w téj chwili z temi słowami, a jéj czarne oczka szkliły się tak idealnym połyskiem, że tam na dnie żadnych mętów być nie mogło.
Lżéj zrobiło mu się na sercu. Wstydził się w téj chwili gorączkowych twoich przywidzeń. Oskarżał sam siebie w duchu, że popełnił zbrodnię, przypuszczając, że ci ludzie mogliby mieć jakieś niecne zamiary.
To go tak rozczuliło, że się w głos rozpłakał, chwycił rękę szambelanowéj, a potem drobną rączkę Tereni i je na przemianę zaczął okrywać gorącemi pocałunkami.
Szambelanowa widocznie była wzruszoną. Pocałowała go w głowę i przeżegnała świętym krzyżem.
Terenia zapłoniła się jak różyczka, cofnęła prędko swoją rączkę i wystraszonemi oczkami spojrzała na babunię. Babunia uśmiechnęła się do niéj z pewném za-