Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bernard czuł to spojrzenie na swojéj twarzy. Nigdy jeszcze w ten sposób nie patrzała na niego. Nawet nie tylko na twarzy, ale gdzieś aż w sercu czuł to spojrzenie... Uderzyło ono niespokojnie pod tém spojrzeniem...
— Panu zapewnie przykrą, była tak długa samotność! ozwała się, nie spuszczając z niego tego spojrzenia.
— Byłaby mi tysiąc razy przykrzejszą, odpowiedział z ożywieniem, gdybym poza cienką ścianą mego więzienia nie słyszał mowy tak przyjaznych mi ludzi, od których nawet w myśli trudno mi się odłączyć!
— Dobrze jest, odpowiedziała szambelanowa, że się waćpan przywięzujesz do ludzi a nie do miejsca, jak to czynią samoluby!
Terenia spuściła oczy, za chwilę znowu je podniosła, znowu spuściła i lekko zarumieniła się.
— Może właśnie to, coś pan słyszał, przeszkadzało panu? wyszepnęła z cicha, przewracając w tece.
— Słyszałem najczęściéj tylko muzykę, odpowiedział Bernard, a ta jest dla mnie zawsze upragnioną. Wychowałem się śród szczęku broni, słyszałem tylko działa i wrzask bojowy — po śmierci ojca słyszałem tylko płacz matki — a po śmierci matki cały świat napawał mnie jakąś dziwną dysharmonią... dla tego każda harmonia jest dla mnie tak miłą i słodką...