Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

piasek porobił wyspy i wysepki, a gdzieindziéj znowu zwaliły się kamienie i potworzyły nieprzeparte zapory.
Tak wyglądało spółeczeństwo polskie po przebytych wielkich katastrofach, po wezbranych aż do marzeń nadziejach, po których potrzeba było wrócić do twardéj, nieubłaganéj rzeczywistości i z nią się pogodzić na czas długi.
Wojsko wróciło do kraju. Tysiące rodzin pospieszyły do stolicy, aby tam szczęśliwie przy życiu pozostałych jak najprędzéj powitać, albo dowiedzieć się przynajmniéj o szczegółach śmierci tych, którzy nie powrócili...
To też na ulicach można było zaraz poznać, kto nie znalazł tutaj krewnych. Smutnie, z głową w ziemię spuszczoną, chodzili i patrzeli na wszystkie strony, czy jeszcze gdzie nie obaczą twarzy ukochanéj, a przynajmniéj czy nie rzuci im kto z litości kilka słów pocieszających, któreby im wystarczyły na kilka godzin słodkiéj nadziei...
Byli tacy, którym z wszelkiemi szczegółami powiedziano, że ten lub ów poległ na polu walki, a oni jednak nie chcieli wierzyć, bo wierząc temu, musieliby — umrzeć z boleści!...
Koło kolumny Zygmunta zbierały się zazwyczaj całe tłumy takich nieszczęśliwych i wzajemnie udzielały sobie wiadomości w dniu dzisiejszym zdobytych. Wiado-