Przejdź do zawartości

Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzyć, że do ubogiego pokoiku na poddasze mógłby inny człowiek przyjść, jak biedny jakiś aplikant! Dziwiła się, jak mogła nawet przypuszczać, że tu za ścianą wapnem pobieloną może się ulokować ktoś, który miałby stanowić obfity materyał do jéj marzeń sekretnych?... Ludzie wchodzący do jéj marzeń wyglądali zawsze inaczéj. Otaczała ich jakaś inna atmosfera, niżeli zimny oddech ubóstwa i mozolnéj pracy!...
Powoli przyzwyczajała się do lokatora jak do zwykłego sąsiada, z którym przypadek ją zapoznał. A poza tym lokatorem uprządła nową siatkę złotych marzeń, do któréj nawet często w jego obecności zaglądała!
Lokator jednak myślał sobie wcale inaczéj. Zaraz pierwszéj nocy długo nie mógł usnąć. Jasna główka o złotych loczkach kręciła się przed nim nieustannie. Zaglądała mu w oczy, bawiła się jego kołnierzem, śmiała się i uciekała, aby znowu przyjść do niego. Wprawdzie w czasie jego służby obozowéj widział wiele podobnych główek jasnych i ciemnych, a nawet czasami także go prześladowały. Ale przecież nie były tak uporczywe, odeszły jeżeli tego koniecznie zapragnął! Dziś jednak i pragnąć nie mógł, aby te złote kędziorki od niego odeszły, a nie było znowu sposobu, jakby je przy sobie na zawsze utrzymać.
Zaraz w pierwszym tygodniu przekonał się, że to byli ludzie zacni i poczciwi, ale ubodzy. Tytuł szambela-