Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czywie milczał, rumieniąc się lekko na twarzy, rzekła do niego:
— Waćpan zapewne przychodzisz, aby ten pokoik obaczyć, o którym ci powiedziała kartka na dole?
— Tak jest, odparł widocznie zakłopotany nieznajomy, mówiono mi, że tutaj jest ten pokoik.
— Chodźże waćpan, rzekła szambelanowa i obejrzysz go sobie dobrze, czy ci się podoba.
Rzekłszy to wstała od stołu i wyszła do sieni z kluczem od pokoiku.
— Pokoik mały, mówiła otwierając sama, ale czysty i suchy. Dla jednego człowieka to dosyć.
Nieznajomy wszedł za nią do pokoiku i zaczął się na wszystkie strony oglądać. Szambelanowa śledziła z uwagą wszelkich jego poruszeń, jakby odgadnąć chciała, oczém ten młody człowiek być może.
Tymczasem pozostałe w pokoiku kobiety rozmawiały z sobą o nowym lokatorze.
— Zdaje mi się, że on tu mieszkać nie będzie, mówiła panna Elżbieta, furcząc wrzecionem, zresztą jakiś młodzik i chudeusz! Po całych dniach nie będzie w domu, a późno w nocy będzie się nabijać! Byłoby lepiéj, gdyby lokator był stateczniejszym człowiekiem. Siedziałby w domu, a nawet czasem możnaby jakie słowo z nim pomówić!
— I mnie się zdaje, odparła Terenia smutno, że