Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i tuszem czarnym lub sepią robionych obrazków, które wyglądały na studya jakiegoś amatora.
Z tego pokoju wychodziły drzwi na prawo do małéj komnaty, w któréj stały dwa łóżka. Po lewej stronie była izdebka przeznaczona jak się zdaje na garderóbkę, w któréj za parawanem stało łóżko skromne, jak się zdaje, służącéj.
W pierwszym pokoiku siedziała właśnie podeszła matrona z marsową twarzą. Była to sama pani szambelanowa. Koło niéj rysowała kredką na papierze młoda osóbka, z drobnemi rysami twarzy. Trzecia, podeszła kobieta siedziała pod piecem i przędła. Wrzeciono furczało w jéj wprawnych palcach a nić wysnowała się jak cienka pajęczyna. Twarz prządki była znacznie zmarszczkami poprzecinana, w oczach jednak był jakiś wyraz młodości serca.
Pani szambelanowa czytała coś na książce. Była to kobieta podeszła, mogąca liczyć lat siedemdziesiąt. Twarz miała przedłużoną, rysy ostre. Nos długi kończasty, usta szeroko rozkrojone, brwi w złamanym łuku podniesione do góry, czyniły ją podobną do ideału szanownéj nadzorczym więzienia.
Przy takich zewnętrznych przymiotach nie można się było dziwić, że ś. p. szambelan oderwał się jak najspieszniéj od tego więzienia doczesnego. Ci jednak, którzy szambelanową dawniéj z bliska znali, byli tego zda-