Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wnieniem na Bernarda, który dziwił się, że jego dekret tak mało wrażenia sprawił u biednych...
— Schowajmy to wszystko na późniéj, rzekła w końcu szambelanowa, a teraz chodźmy na obiad, bo jestem głodna!
Zeszli na dół. Na dole czekała doróżka.
— Państwo młodzi naprzód! zawołała z uśmiechem szambelanowa i kazała doróżce jechać na Nowy Świat.
Na Nowym Świecie stanęła doróżka. Szambelanowa wysiadła i szła naprzód. Weszli na piętro.
Minęli jeden pokój i drugi. Urządzenie było wykwintne chociaż nie zbytkowe. W trzecim pokoju nakryte było do stołu, a panna Elżbieta właśnie stawiała wazę.
— Moje dzieci, ozwała się szambelanowa, oto jest wasze pomieszkanie!... Macie sześć pokoi, dla mnie siódmy. Tymczasem to wam wystarczy, a gdy będzie potrzeba więcéj, to pomyślimy!... Teraz odmówmy modlitwę, podziękujmy Bogu za wszystko i siadajmy do obiadu, bo jestem głodna!...


∗                ∗

Czyż na tem koniec?... A koniec!
Ale milion?... Gdzież milion?
Miliona nie liczyłem, to o nim nic bliższego powiedzieć nie mogę. Opowiadali mi tylko współcześni