Przejdź do zawartości

Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Terenia schyliła się, aby wybrać papiery... w tém nagle krzyknęła!
Zbliżyła się szambelanowa i złożyła ręce jakby modlić się chciała...
— Poczciwy Bernard, zawołała, zkąd on wziął pieniędzy na twoje obrazki!
Terenia wyjęła swoje obrazki, a łzy rzęsiste puściły się z jéj oczu...
— Patrz Tereniu... nawet ten ostatni obrazek!...
W téj chwili, zadyszany i cały czerwony od wzruszenia wpadł Bernard.
— Systuję subhastę! krzyknął śród gołych ścian i na stół rzucił tysiąc złotych.
Szambelanowa rozśmiała się i rzekła:
— A cóż acpan chcesz ratować, czy te gołe ściany?
Tandeciarz prędko wyniósł się ze stołem, który tanio nabył. Szambelanowa zaledwie zdołała tysiąc złotych wziąść z niego...
Gdy już nikogo i nic na poddaszu nie było, uściskała szambelanowa Bernarda i na głowę jego kilka łez wylała. Terenia stała zapłakana, z obrazkami w rękach...
— Tereniu, zawołała szambelanowa, czy teraz wiesz, kto cię kochał?... Czyś ostatecznie sama przekonała się, kogóś ty kochać powinna i jak kochać?
Terenia spuściła oczy, serce jéj biło gwałtownie.