Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cukiernik mi mówił, że to ma być pan podczaszyc... odpowiedział Bernard spokojnie.
— Pan podczaszyc? powtórzyła szambelanowa i rozumiała się, jakby nagle wszystko odgadła — pan podczaszyc! Znałam dobrze jego ojca! Widać syn nie wyrodził się! Artysta!... Ojciec także lubił incognito pokoiki na poddaszach najmować! Było to w modzie bardzo w modzie wtedy... sielanki i poezya! Świat wielki często przesycał się, a wtedy na poddaszu jest świeższe... powietrze! O znam, znam ja te... kaprysiki ludzi bogatych!
— Cóż biednym do kaprysów tych ludzi, jeżeli oni za to płacą! Przecież grzechem nie jest, nająć komuś pokoik za sto złotych, jeźli jemu tak się podobało. Nikt się przecież z nim nie targował! mówił Bernard.
— Masz aspan słuszność, odparła po niejakim namyśle szambelanowa, jeżeli bogaci pieniądze wyrzucają, dla czegóż by biedni nie brali w sposób godziwy?... Waćpan możesz podczaszycowi odstąpić ten pokoik! a sam tymczasem gdzie w pobliżu najmiesz sobie za kilkanaście złotych. Zawsze zyskasz na tém. Codziennie i tak przyjdziesz do nas!
— Uchowaj Boże, zawołał z indygnacyą Bernard, ja przecież dla siebie z tego pokoiku nie chcę żadnego zysku. Pokoik należy do pani szambelanowéj, więc sądziłem, że i te sto złotych...