Przejdź do zawartości

Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

odstąpił, póki nie zdejmie sobie szkicu z Leszna i kościoła. Ponieważ mu na tym widoku wiele zależy, to zaproponował mi za ten pokoik dawać miesięcznie sto złotych!
— Sto złotych! zawołała szambelanowa z zadziwieniem, sto złotych! To waryat jakiś!
— Lękam się, aby to nie był rzeczywisty waryat! szepnęła Terenia i spojrzała z jakimś wyrzutem na Bernarda.
Nie zrozumiał tego spojrzenia Bernard, i z widoczném radosném uniesieniem odparł:
— Bynajmniej waryatem nie jest! Mówi rozsądnie i jest zdrowym człowiekiem. Ma tylko fantazyą artysty — podobał mu się widok Leszna z tego punktu, więc wyrzuca sto złotych, tak samo jak inni w karty je przegrywają. Za granicą znałem ja takich ludzi, a byli to najczęściéj ludzie bardzo zacni i poczciwi... A zresztą może ma ochotę potém obraz ten sprzedać i odebrać wyłożone pieniądze, mając zabawkę za darmo!
Szambelanowa pomyślała chwilkę. Spojrzała na Bernarda, który był tak wesół, jakby do dobrego uczynku się gotował, spojrzała na Terenię, która kreśląc bezmyślne kreski po papierze, mocno się zamyśliła.
— Czy niedowiedziałeś się aspan o nazwisku tego szczególnego amatora naszego poddasza? zapytała po chwili.