Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w duchu ofiary i kto wie kto był z nich lepszym... on czy ona?
Ale te myśli były myślami oderwanemi. Nie odnosiły się one w téj chwili do jego przyszłości.
— Pani rzucasz nam rękawicę! rzekł dosyć spokojnie idąc oczyma za arabeskiem na dywanie.
— Nie panie, przerwała pułkownikowa, rękawicy panom nie rzucam, bo jesteście w prawie swojem. Jeżeli wam we wszystkiem dana jest inicyatywa, to nasza bierność powinna mieć gloryę bohaterskiego męczeństwa! Tem jesteśmy wyższe od was, i tem zawsze was zwyciężamy, chociaż wy tego nie widzicie nawet!
Podkomorzyc spojrzał ciekawie na pułkownikowę. Taką jéj jeszcze nie znał. Po za jéj płochością i lekkomyślnością odsłaniała się jakaś poważniejsza strona życia, jakiéj pierwéj nie widział. Zaczęło go to intrygować.
— Męczeństwo kobiet, ozwał się po chwili, mogłoby być dobrem wtedy, gdyby kobiety zmartwychwstawać umiały!
Rozśmiała się szydersko pułkownikowa, położyła jedną rękę na stoliku a drugą wzniosła do góry i rzekła:
— To jest wasz przesąd tylko i nic więcéj: Wierzaj mi pan, kobieta po swoim upadku, spowodowanym przez zbieg różnych okoliczności, może się podnieść tak wysoko, jak żadna bohaterka wyniosłą postacią swoją