Strona:Zacharjasiewicz - Milion na poddaszu.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wiała się zetknięcia nawet z kwasami, które zazwyczaj zdzierają złotą maskę z każdéj imitacyi kruszcowéj.
Bogata w tradycyą rodu i cnoty domowe, przyjmowała u siebie wszystkich bez skrupulatnego rostrząsania. To téż dom jéj był najliczniéj odwiedzany. Przychodzili tam ludzie zupełnie nowi, o których antenatach Niesiecki wcale nic nie wspomniał, a wojewodzina jak najchętniéj wprowadziła ich wtedy w stósunki z dawnyswymi znajomymi, jeśli tego była potrzeba.
Osobliwie kobiety, które poczuwszy się na siłach i na fortunie chciały do bractwa wielkiego medalu, się zapisać, składały zazwyczaj w jéj domu examen, czy mają do tego kwaliflkacye, czy muszą jeszcze niejaki czas zostać katachumenami. Wojewodzina otwierała im chętnie swoje salony i okazywała ich zgromadzeniu w świetle jak mogła najkorzystniejszem, a wyrok zostawiała całemu towarzystwu.
Miała ona na stanowisku swojem tę zasługę, że podupadające wyższe towarzystwo salonów warszawskich zasilała nowym rekrutem. Jéj dom był niejako obozowiskiem wszystkich ochotników i nowo zaciężnych, z których salony wybierały sobie armią regularną, dobrze wymustrowanych żołnierzy.
Wprawdzie wcisnęło się tam także nie mało, hołoty i ludzi różnego autoramentu, bo kontrola w takim razie nie była nader ścisła. Nie ubliżało to jednak wcale