Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ukośne wejrzenie rzuca na pana Janusza. Tym razem Janusz pochwycił to wejrzenie. Poprawił żaboty i koronki koło rękawa. Chciał coś powiedzieć, ale wyprzedziła go Atalia. Przytykając wachlarz do ust, rzekła napół szeptem:
— Gdybym to poddanie się... przyjęła?
— Byłbym tak szczęśliwym, jak szczęśliwym jest pasterz, który znalazł długo szukaną owieczkę...
— Jeżeli pan chcesz być pasterzem, to ja... będę ową... znalezioną owieczką!
— Daj mi pani zakład tych słów, że nie nadarmo tak srogo ranią serce moje.
Atalia pomyślała chwilkę. Spojrzała w stronę, gdzie wojewodzic z Krystyną rozmawiał.
Uśmiech złośliwy okolił jej usta... Zdjęła szybko brylantowy pierścień z palca i Januszowi podała.
— Czy mogę od tej chwili zwać się szczęśliwą? zapytała z wejrzeniem zalotnem.
— Tym pierścieniem kupiłaś pani sobie niewolnika na całe życie! — odpowiedział Janusz.
Nastąpiła pauza. Wymówiono ostatnie słowo, więc nie było już o czem mówić.

VI

Narzeczeni wstali z krzeseł i rozeszli się w różne strony. Janusz zbliżył się do wojewody, który właśnie ukończył był dłuższą rozmowę z biskupem kujawskim. Atalia szukała kogoś niecierpliwie.