Strona:Zacharjasiewicz - Chleb bez soli t.2.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A! mości panie Adamie! — zagadnęła wojewodzica, który jej się właśnie nawinął, jakby wołany. — Cóż, panie Adamie, czyż dzisiaj nie masz waszmość żadnego słówka dla mnie?
— Wystrzelałem cały kołczan strzałek złocistych, dziś jestem ubogi! — odparł wojewodzic, szukając oczyma kogo innego.
— Ubóstwo dobrowolne! Któż strzela — złotem? — rzekła z gryzącą ironią Atalia.
— Bo takie strzały są najpewniejsze — odpowiedział niezbity z tropu wojewodzic.
— Nie wiem, z jakiego kramu wybrałbyś pan dla mnie?
— Strzela się tylko z oddalenia, a my jesteśmy... tak blizko siebie!...
— Mylisz się waszmość — szybko odrzekła Atalia z twarzą zarumienioną — jesteśmy bardzo daleko od siebie!... I tak nazawsze pozostaniemy!... Żal mi pana i tych złotych strzałek, ale... ale... trzeba się pocieszyć!...
Rzekłszy to, wykręciła się na wysokim korku trzewika i zbliżyła się do Krystyny.
Krystyna siedziała smutna i zamyślona. Młodzież odstąpiła od niej, bo sama tego pragnęła.
— Mam ci dwie wielkie nowiny do powiedzenia, kochana Krzysiu — szepnęła Atalia, biorąc ją pod rękę.
Spokojnie spojrzała na nią Krystyna. Atalia zaczęła z twarzą ożywioną: