Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
W „ZIMNYM DWORZE“.

Wydzwoniły północ spiże; — głucho tonie w mgły
Dźwięk ostatni. Milionami gwiazd się błękit skrzy,
A z błękitu na ból ziemski, i ziemskie cierpienia,
Wieje słodką słów pociechę anioł zapomnienia.

Jeden tylko w swym pałacu spać nie może Car;
Otoczyły mu wezgłowie roje srogich mar,
Chorowodem okrążają miękkie jego łoże
A w swych dłoniach głownie niosą krwawe niosą noże.

Groza oddech mu zapiera, strach mu ścina krew;
Głucho wsiąka w nocną ciszę wiedźm złowrogi śpiew:
„Ty mord siałeś biały Carze! ciesz się: dziś twa niwa
Plon wydaje ci bogaty; — nuże więc do żniwa!“

„Piekło wraca ci twe ziarno, w bujny strzelił kwiat,
Zaszczepiony w serce ludu srogich gwałtów jad;
Z siejby twoich Murawiewów krwawy wzeszedł Marat:
Imię jego jest nihilizm — Ojcem jego carat!“