Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

światłych, a nieuprzedzonych, czytelników musiał dopiero dla zasad tych zdobywać wyznawców. O uprzedzonych oczywiście niema i mowy; tych bowiem przekonać trudno! Nie przekonały ich przecież nawet wypadki, które zdaniem mojem, stwierdziły już aż do zbytku słuszność poglądów, jakiemi się powodowałem, występując przeciwko polityce frymarek i szalbierstw, psowającej narodowego ducha, a otwierającej na oścież wrota wszelkiemu warcholstwu. Wprawdzie nie zawsze mi pozwalała forma piosnek tych wypowiedzieć myśl moją jasno i w sposób dodatni; — sądzę jednakże, iż mądrej głowie dość po słowie. — Niezawodna rzecz, że los nasz niepewnym jest, i że nad dolą naszą czarne wiszą chmury, aliści obowiązek nasz jest jasnym, tak jasnym, że może rozświecić dolę, chociażby najczarniejszą. Ktokolwiek tedy oswoił się z myślą, że czasy darmoch, obroków i szarwarków bezpowrotnie już minęły, — ktokolwiek nie jest opętany onym próżniaczym, pańszczyźnianym duchem, który pod eufemicznem mianem mesjanizmu pokutował w nas przez lat tyle, demoralizując naszego ducha, i przyuczając naród do gnuśnego wyczekiwania jakichś dziejowych cudów, — ktokolwiek przyszedł do przekonania, iż słomiany pożar zapału, który nas na niedolę naszą tylekroć do lekkomyślnych pobudził porywów, nie tworzy cudów, lecz owszem, jak każdy anormalny wysiłek, szkodę tylko niepowetowaną społecznemu organizmowi przynosi, — ktokolwiek wreszcie zdał sobie sprawę z tego, że opierając nadzieje nasze na działaniu sił po za naszym spółecznym ustrojem będących, opieramy je na przypadku, a nie na matematycznej oczywistości,