Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

daru, — że wreszcie czas matematyk, i ludzkich bolów lekarz najskuteczniejszy, zatarł już do szczętu znaczną część onych antagonizmów, które nas rozgorączkowywały niegdyś tak wielce. Sądzę wszelakoż, że światły a ze stosunkami Galicyi obznajomiony czytelnik sam łatwo pozna te usterki, i usprawiedliwi je, a przynajmniej wytłómaczy dorywczością dziennikarskiej roboty, temperamentem autora, zbytnią jego może dla, poślubionej sprawy żarliwością, a wreszcie namiętnością walki, w której i on także nie wahał się nadstawiać głowy w potrzebie, a przeciwnicy jego wcale mu nie szczędzili dotkliwych razów. — Cokolwiekbądź, z ręką na sercu i na sumieniu oddać sobie mogę tę sprawiedliwość, żem się w tych zaciekłych czasami walkach powodował zawsze dobrą wiarą, — że mi zawsze chodziło o rzecz a nigdy o osobę, — że od krakowskich Stańczyków i lwowskich tromtadratów równie daleki, jednaką wszystkim mierzyłem miarą, i że pisząc zawsze kosztem mych nerwów a nieraz i spokoju, nie miałem nigdy osobistych korzyści na widoku. Nie ubiegałem się również o poklask salonu, ani też ulicy, czego najlepszym podobno dowodem będzie to, iż najczęściej nie podpisywałem mych wierszy, tak, iż uznanie, jeżeli było, zazwyczaj na obcy zapisywanem bywało rachunek.
Mamże w przedmowie tej, będącej generalną spowiedzią mego pisarskiego działania, bronić zasad tych, w których służbie kruszyłem kopię tyle razy? Sądzę, że to rzecz zbyteczna, — myśl bowiem przewodnia, której, pisząc nigdy nie spuszczałem z oka, widoczną jest we wszystkich tych piosnkach, a grunt jej etyczny i filozoficzne uprawnienie nadto oczywistemi są, bym w pośród