Strona:Z teki Chochlika (O zmierzchu i świcie).djvu/010

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wprost zecerowi pod rękę, wśród trawiącego paroksyzmu dziennikarskiej gorączki, i w takt turkotu pospiesznej drukarskiej prasy, rzucałem te utwory na pastwę nienasyconego Molocha perjodycznych druków, aby niemi doraźny wywołać skutek. W tych warunkach tworzenia nie było czasu do namysłu, do należytego przetrawienia przedmiotu, i do artystycznego rzeczy obrobienia. Chwytało się też co było pod ręką: kosztowną perłę, czy głaz przydrożny? mniejsza o to! — byle tylko w czas podać cegiełkę do dalszej budowy, byle tylko w porę a skutecznie w pierś ugodzić przeciwnika.
Konieczny w warunkach tych pospiech, i nieunikniona w takich razach drażliwość, tłomaczą też dorywczość sądu o rzeczach i ludziach, która beznamiętnego czytelnika w Piosnkach i żartach niniejszych tu i owdzie może niemile uderzy. W istocie, w pośród zgiełku i wrzawy gorącej walki, zdarzyło mi się nieraz podrapać tego i owego silniej, aniżeli się godziło, aniżeli to nawet było w moim zamiarze. Mimowolne niesprawiedliwości te uderzą oczywiście w Piosnkach i żartach tych, obecnie z ramek czasu i otoczenia wyjętych, tem silniej każdego dziś, gdy goryczy już nie tłomaczy walki zaciekłość. Od chwili, gdy pisałem te śpiewki, uległy dane, na których opierałem sądy moje, już częściowej zmianie, i nie da się zaprzeczyć, że się niejedno zmieniło na lepsze, — że osiągniętem zostało na drodze wolnego postępu niejedno z dóbr tych, o które wówczas zażarcie walczono, — że niejeden z dawnych mych przeciwników, do lepszego przyszedłszy przekonania, stał się żarliwym obrońcą tego, pod którym walczyłem, sztan-