Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   87   —

Stanęli jak wryci i tylko Jan wystąpił kilka kroków naprzód, podniósł rękę, chciał coś przemówić, ale w tej chwili huknęła salwa, a Jan pierwszy chwycił się ręką za lewy bok i runął w znak na ziemię. Za nim zwaliło się z nóg kilku innych. Jeden jęk bólu i przerażenia uderzył w niebo.
Gdy wiatr zwiał dym po morderczej salwie deputy-szeryfów, okropny widok przedstawił się ich oczom.
Zaledwie kilku oszczędziły kule. Na ziemi, leżało pięć trupów, a reszta tarzała się we krwi własnej.
Strach zjeżył włosy na głowach mordercom. Wszakże strzelali do bezbronnych....
Stif, który stał w pierwszym szeregu, na lewem skrzydle i pierwszy dał ognia biorąc na cel nieszczęśliwego Jana, rzucił karabin na ziemię, krzyk spóźnionego żalu i rozpaczy wydarł mu się z piersi, a siła, której oprzeć się nie potrafił pchnęła do nóg ofiary.
Przyczołgał się na kolanach do głowy Jana i zabobonną trwogą przejęty utopił wzrok w jego śmiertelną bladością okrytej twarzy.
Jan żył jeszcze, wargi drgnęły mu raz i drugi boleśnie, a z pod uniesionych powiek mgłą zachodzące źrenice wyrazem oskarżenia uderzyły w duszę mordercy.
— Szczepanie, to ty!... Widziałem!... niech ci Bóg przebaczy!... przemówił cicho i z wysiłkiem.
On zerwał się z kolan, rozpacz, żal i trwoga niby rozpalone kleszcz ścisnęły mu duszę, zwierzę-