Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   83   —

— Ty sam stul!
— Ale, dajta spokój, co się mata wadzić z takimi, — odciągnął któryś zacietrzewionego.
— Pewnie że nie warto!
— Takie zdrajce!
— Sanowogany!
— Ameryckie pieniądze wywożom do tego żydowskiego kraju.
— Że tyż Ameryka puszcza tu takich złodziei, co żyją jak bydło za dolara na tydzień, i pieniądze wywożą. Ma tu potem być dobrze w tym kraju...
— Cicho bądź tam ty rusku przeklęty, mądralo jakiś, bo ci wszystkie zęby porachuję — odezwał się na to górnik z faworytami, który już schował pieniądze.
— Kto rusek?....
— A kto galon!...
I skoczyli do siebie jak dwa koguty. Obaj chłopy na schwał, młodzi, a jeden i drugi poduczył się już trochę sztuki boksowania. Patrzą sobie w oczy, zajadle, postawy zajęli dobre, bokserskie, nogami przebierają drobniutko, a pięściami raz po raz grzmocą po twarzy, po karku, po głowie, “Ruskowi” krew puściła się nosem.
— Nie daj się! — wołają koledzy!
Któryś “galicyakowi” podstawił nogę, w skutek czego ten runął jak długi na ziemię.
Kto wie do czego było by doszło, bo inni ujmując się za swojakiem, już rzucić się mieli na przeciwnika, gdy nagle otworzyły się drzwi a w nich ukazał się Borzemski Po za oczy okrzyczeli go zdrajcą, ale gdy wszedł i spojrzał tak dziwnie jakoś,