Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   84   —

a krzyknął, pospuszczali oczy i wstyd im było tej awantury.
— I to mają być dzieci jednej matki — przemówił z wyrzutem — nie dość, że podzielił nas wróg, jeszcze wy dzielicie się między sobą. Stałem za drzwiami. Słyszałem.
I czego wy chcecie od tych biedaków z Galicyi, którzy ostatni kęs chleba odejmują sobie od ust, aby go poświęcić na wykupno ojczystego zagonu. Ciemny amerykański motłoch oskarża ich, a wy bezmyślnie powtarzacie. To wstyd! Ci którym żal tych krwawo zapracowanych centów polskiego górnika z Galicyi, powinni wiedzieć, że stu milionerów wywozi do Europy w jednym roku sto tysięcy razy więcej dolarów, niż wszyscy Polacy w Ameryce przez lat dziesięć.
Głupstwo!
Czas na konwencyę! Jeżeli są tu delegaci, to proszę za mną. I wyszedł.
Wyszła za nim spora gromadka, ale nie wszyscy.
Pozostałym ruda Mery, która od niejakiego czasu kręciła się za barą, nie szczędziła wyzwisk, po polsku i po angielsku.
— Nie sądziłam, że to polskie bydło jest takie głupie. Nie dawno wymyślali mu od zdrajcy, byliby go powiesili, gdyby tak był gdzie blisko, a gdy przyszedł i krzyknął, pospuszczali łby jak obatożona sfora psów. Tfu! Podła, głupia rasa niewolników!
Wyszła, silnie trzasnąwszy bocznymi drzwiami na podwórze, gdzie na nią czekał Stif z karabinem