Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



IX.

W salunie Smitha gwarno dziś od samego rana. Po spaleniu się kopalni górnicy nie mają zajęcia, a że o czwartej popołudniu w sąsiedniem miasteczku otwartą zostanie konwencya, więc też kto żyje ściąga do szynku po nowiny.
Na ustach wszystkich — strajk.
Po meetingu na Czarnej Skałce, liczba jego przeciwników zmalała znacznie. Ogranicza się zaledwie do osobistych przyjaciół Borzemskiego i Macieja. Ale nie wiadomo jeszcze co ludzie myślą po innych “lokalach”.
— Słuchajta chłopy! — grzmi z za bary potężny głos Smitha. — Roboty niema dla was tak czy siak, bo kopalnie spalone, a tylko głupi chyba będzie przeciw strajkowi, kiedy kużdy jeden (Joe Smith z upodobaniem wtrąca w swe przemówienia gwarowe zwroty ze wszystkich stron Polski) bardzo dobrze wie o tem, że w czasie strajku dostanie z unii tygodniowe wsparcie po trzy albo i cztery dolary, a jak strajku nie uchwalą, to nie dostanie nic.
— Słusznie gada!
— Prawda czysta jak złoto.
— A co, nie mówiłem że ten Borzemski to zdrajca?