Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   73   —

nieznany mu ból... Zdawało mu się dawniej, a nawet dziś jeszcze, tam, na ścieżce, gdy szedł po lekarza, że rozumem zdusić można każdy poryw serca rozumowi przeciwny.
Czyżby naprawdę tak słabą posiadał wolę?... Czuł, że jest nędzarzem i że z nędzy tej nie wybrnie tak prędko. Wypadki ostatnich dni odsłoniły przed nim taki ogrom przewrotności ludzkiej i do tego stopnia zatrzęsły jego na wskroś uczciwą duszą, że wprost przeraził się tej potęgi zła, którą, czuł, że chwyta go ze wszech stron, jak przepotężny polip, albo złowrogi malstrom.
Widział, że ginie bez ratunku. Ostatnie zgromadzenie przekonało go, że siew szatański ludzi przewrotnych, czcicieli czarnego amerykańskiego boga, zbyt głęboko w masach ludu zapuścił korzenie, by on, nędzarz silny jedynie prawdą i wiedzą, mógł liczyć na ich poparcie.
Zbyt krótko zresztą i zbyt mało był znany. Poznał, że do tych szerokich mas nie trafia żaden argument, bo na to zbyt mało są oświecone, że porwać je łatwo, ale porywa je prędzej każdy łotr, byle był znany szeroko i miał majątek, niż człowiek najuczciwszy, a nawet najwymowniejszy, ale — nędzarz, jak on.
Nawet ta garstka przyjaciół, którą zdobył prawością swą i poświęceniem i dobrocią serca, to na teraz dla niego nowy tylko dowód, że nie ma w sobie potrzebnych sił, aby się przeciwstawić potędze, którą tak butnie wyzwał do walki. Kochają go, w ogień by za nim poszli, ale tylko dla tego, że...