Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   64   —

niający szerokie masy roboczego ludu, nie dałby na prawdę ludzkości chociaż odrobiny obiecywanego szczęścia.
Trucizna ta zatruła nie tylko dusze, ale także ideje.
Ja, osobiście, przez szereg lat rzucałem się jak potępieniec w morzu zwątpień, napróżno usiłując pogodzić serdeczną naukę Mistrza z Nazaretu z okrucieństwem i zaślepieniem inkwizytorów.
Bo, że w ogniach świętej inikwizycyi w ciągu wieków straciło życie kilka milionów ludzi, prawdę tę stwierdza aż nadto jasno historya.
Że palono w nich kobiety zwane czarownicami, ludzi opętanych przez dyabła, że spełniano tysiące nadużyć strasznych, zbrodniczych, w obec których blednie najbujniejsza wyobraźnia, to także prawda.
Umysł mój wyszkolony w pozytywiźmie, na próżno szukał rozwiązania zagadki i ja — podobnie jak tysiące innych, podobnie jak wasz proboszcz przed chwilą, bluźniłem Rzymowi, bluźniłem jego nauce, jego prawdom, jego cywilizatorskiej misyi, o której mówili mi jego obrońcy.
Aż w ostatnich latach, pod wpływem nowych badań naukowych, dokonywanych przez najtęższe umysły naszej epoki, o których dowiadywałem się z różnych źródeł, rozświetlać się zaczęła ta otchłań, w której błądziłem bez ratunku.
Wy, bracia moi, może nawet nie wiecie co to jest choroba nerwów, chociaż i was trapi, po równi z innymi. Jest to najstraszniejsza z chorób, bo trwa od kolebki do grobu i żre po równi ciało jak ducha.