Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   62   —

ski, a skrzyknąwszy swoich zbirów, ławą ruszyli w stronę Borzemskiego, Macieja i jego córki Jadzi...
— Zdrajco! — ryczał ze sceny do wściekłości doprowadzony proboszcz — on was zaprzedał kompanistom, on w ich interesie agituje przeciw strajkowi, nie wierzcie temu zdrajcy!
Na sali zerwała się nowa piekielna zawierucha.
Aliści nacierającemu na Borzemskiego Długoskiemu zastąpił drogę stary Maciej, który ostatkiem sił zerwał się z krzesła i głosem od którego zadrżeli wszyscy, zawołał:
— Precz, łotrze!...
Wskutek naruszenia przy wysiłku bandaży na głowie, twarz w jednej chwili spłynęła mu krwią. Straszny był grozą swojego gniewu i żywej krwi... Macieja znali wszyscy i szanowali jak ojca.
— Precz, łotrze! — powtórzył. — On zbawca nasz, on nas ocalił od śmierci!...
Kilkadziesiąt groźnych pięści podniosło się w obronie Jana.
Długoski szybko cofnął się pod ścianę.
— Dajcie mu mówić, — Borzemski chce mówić do was, bracia — wyrzucił ostatnim wysiłkiem Maciej. Podtrzymano upadającego i usadzono na krześle.
— Niech mówi, niech mówi! — odezwały się głosy na całej sali.
— Borzemski ma głos!
Zgnębiony proboszcz cofnął się wgłąb estrady.
Na front sali wysunął się Jan. Wargi mu drżały nerwowo, lewą ręką poprawił zasłaniający mu oczy bandaż na czole.