Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   54   —

pomiędzy papierami, w rzeczywistości zaś strzela nimi po całej sali, jakby rachował obecnych, lub kogoś pomiędzy nimi wypatrywał. Wyraz twarzy sarkastyczny, przypomina trochę Mefista, któremu atoli w piekle dobrze widocznie się dzieje, bo nabrał tuszy, jaką nie odznacza się żaden ze znanych ludzkości szatanów. Jest to Długoski, redaktor “Trybuny”, prawa ręka proboszcza, o którym po sąsiednich plebaniach chodzi gadka, że jest jego złym duchem.
W tej chwili pojawiła się u progu nowa gromadka górników, z której wysunął się naprzód poowijany bandażami Maciej. Z jednej strony podtrzymywała go córka, Jadzia, z drugiej Borzemski Szli przez środek sali, do pierwszego rzędu krzeseł, witani objawami żywej sympatyi przez zgromadzonych.
Długoski drgnął; w oczach zapłonęła mu iskierka jakby strachu, ale wnet zgasła.
Taką samą iskierkę zauważyliby obecni, w oczach proboszcza, który równocześnie prawie wszedł na estradę, ale — zajęci Maciejem, którego Jadzia okrywała przyniesioną kołdrą, nie zwrócili na niego uwagi.
— Źle z nami — szepnął do Długoskiego.
— Trzeba wszystko postawić na jedną kartę — odpowiedział, nie odrywając głowy od papierów.
— Ten nas pogrzebie.
— Zje sto djabłów jeżeli potrafi.
— Więc jak!...
— Zagrać im przedewszystkiem na strunach patryotyzmu i krzywdy...