Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




VII.

Na drugi dzień wieczorem, gromadkami, po kilku i kilkunastu, zaczęli się ściągać górnicy do sali parafialnej na “Czarnej Skałce”.
Niebo było pochmurne, zimny, przejmujący wiatr miotał tumanami zeschłego liścia, bijąc w szyby okien i wstrząsając ścianami drewnianego budynku. Na twarzach zgromadzonych malowało się przygnębienie i niepokój.
Rozmawiano półgłosem, udzielając sobie wzajemnie niewesołych nowin, kursujących w okolicznych kopalniach.
Uwagę wszystkich zwrócił na siebie tęgi mężczyzna, który wszedł bocznymi drzwiami, prosto na estradę i pochyliwszy się nad stolikiem, nerwowo przerzucał rozłożone na nim papiery i książki.
W żywo drgającem świetle płomyków gazowych wyraźnie rysuje się typowa jego twarz o niskiem czole, przeciętem bruzdą uporu i zaciętości grubym karku, szpiczastej głowie, jasnej szpiczastej brodzie okrywającej mocno naprzód wysuniętą szczękę dolną. Siwe oczy osadzone nieco ukośnie, latają mu niespokojnie, niby to szuka czegoś