Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   52   —

— Rozmówimy się jutro, na meetingu, panie Borzemski. Zgniotę cię, jak robaka... zobaczysz!...
— Słyszeliście? — odezwał się Jan do towarzyszy.
— Słyszeliśmy, i...
— Macie dowód, że to, co wam mówiłem, to święta prawda.
— On wam groził panie Borzemski, ale ja z wami, do ostatniego tchu!
— I ja — dodał drugi towarzysz i Maciej i wszyscy nasi Sokoli.
— Zobaczymy kto kogo zgniecie — groził zawzięty górnik zaciśniętą pięścią w stronę plebanii.
— Dziękuję wam, druhowie — mówił Jan ściskając ich ręce. Widzę, że czeka nas walka twarda i ciężka, ale nie czas się cofać. Tu idzie o dobro setek tysięcy ludzi, których w razie strajku, czeka w zimie nędza i głód.
Tak rozmawiając, doszli do salunu Smitha. Jeden z górników pożegnał się, a Jan z drugim towarzyszem poszedł spać do swojej nory, gdzie nad brudnym barłogiem wisi portret patrona tułaczów polskich, nieśmiertelnego Adama.