Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   51   —

— I to teraz właśnie, gdy niedbalstwo tych krwiopijców, tych pijawek biednego naszego ludu, przepłaciło życiem tylu naszych braci...
— Właśnie teraz, i mam swoje powody.
— Ciekaw jestem jakie, panie Borzemski. Swoją drogą, żal mi pana, panie Borzemski. Dziwię się żeś pan, panie Borzemski, człowiek bądź co bądź rozumny i wykształcony, dał się do tego stopnia opętać tymi tam ideami demokratyczno-narodowymi. Że pan, panie Borzemski, nie widzisz oczywistej krzywdy ludu... Co innego zresztą tam w starym kraju, a co innego tutaj... panie Borzemski. Tu trzeba walki, panie Borzemski...
— Deklamacya, proboszczu — przerwał Jan dosyć niegrzecznie księdzu, który już zaczął się zapalać.
— Dekla—macya?... Co? — oburzył się. — I pan mi to mówi, pan, panie Borzemski, który...
— Proboszczu — przerwał mu Jan, dosyć zimno — widziałem przed chwilą, kto wyszedł z jego kancelaryi i wiem...
— Wiesz, wiesz?... ha!... co wiesz! mów panie Borzemski, co wiesz... przeszywał go palącym wzrokiem.
— Wszystko! — odpowiedział spokojnie Jan.
— Taak?!... Widzę... — tu nabrał tchu w pierś, aby dać ulgę niepokojem szamotanemu sercu — widzę, że... z panem, panie Borzemski, nie warto gadać...
Odwrócił się od niego i ruszył schodami na górę. Gdy już stanął przy drzwiach, rzucił jeszcze w kierunku odchodzących: