Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/47

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   43   —

— Psza kreff! — syknęła po polsku — Warto by go sprzątnąć... Zemszczę się, — pomyślała a oczy błyszczały jej tak, jak wtedy, gdy flaszkami rozbijała okna i łby pijackie, po doznanem ze strony Jana upokorzeniu.
— No, a jak proboszcz — zapytała po chwili.
— O, ten, z nami jak zawsze, na jutro zwołał mityng do szkoły. Gdyby nie ten Borr, wszystko byłoby dobrze.
— Trzeba go sprzątnąć — powtórzyła, a w oczach znowu błysła jej iskra szatańskiej złości.
— Ba! ale jak?
— Pss!... Patrzą na nas. Pomówimy o tem gdy się rozejdą.
Tymczasem przy barze zapanowała na nowo zgoda, a gospodarz, mister Joe Smith, wykładał pogodzonym zasady amerykańskiej polityki.
— Widzita chłopy — mister Smith, choć człowiek inteligentny nigdy ani mową, ani uczynkiem nie zdradza swojej wyższości nad otoczeniem — widzita chłopy to jesta tak: Gdyby Stif nie przyciął wąsów (Mister Smith, goli swoje do czysta) i gdyby się upierał przytem, że się nazywa Skała, a nie Stein, i gdyby się ameryckiej mowy nie wyuczył, toby do dziś był helprem jako i wy. A tak, to on dziś pan co sie zowie i chociaż kopalnia się spaliła, znajdzie robotę w drugiej, a że się umiał podobać, to go zrobili szeryfem, — dostał gwiazdę, jak się patrzy i bierze sobie pejde choć nic nie robi. W tych kontrach trzeba tak jak i insze narody. Nie ma co.