Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   42   —

— Jeszcze on wam pokaże co to szeryf... jeszcze wy jego poznacie!
— Wiadoma rzecz, będzie do nas strzelał na strajku...
— Rozumiesz ty Mery, co oni wygadują — przemówił Stif, po angielsku, do rudej szynkarki na stronie.
— Rozumiem i nierozumiem, bo jeszcze wczoraj inaczej gadali.
— To ten, ten, wiesz, ten papierośnik, ten mądrala, ten panek galicyjski, delikacik, hrabia, psia krew, uczony — to jego robota! Wczoraj na mityngu unii wyraźnie krzyczał, żeśmy się zaprzedali kompanistom.
— Tak, ale mało kto mu uwierzył. Wszyscy byli za strajkiem.
— Bośmy im przypomnieli trupy, ale to nic nie znaczy. Dla nas nie ma znaczenia to, czego chce unia. O tem, czy będzie strajk, czy nie, zadecyduje konwencya, delegaci, z całego zagłębia. A patrz, masz ich tutaj. Ten z wielkimi wąsami i drugi, ten Wojtek i ci wszyscy co mię biorą na zęby, tych wszystkich wczoraj wybrali. Teraz jeszcze porachuj jego i Macieja, a zobaczysz ilu delegatów z naszej grupy przy mnie zostanie.
— No, Maciej taki poturbowany, że się do po jutra z łóżka nie zwlecze.
— Nie wierz temu! Powiada, że się z łóżkiem każe zanieść na salę. A Borr, chociaż łeb ma cały w szmatach, włóczy się po okolicy i wszędzie ludzi buntuje.