Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   32   —

cych od brechy robotników. Zrozumieli go widocznie, bo wnet kilku z nich, nie zważając na grożące niebezpieczeństwo, zsuwało się po stromej skale, w jar kilkaset stóp głęboki, którym dawniej przedostawano się do wnętrza kopalni.
Wiadomość o katastrofie zatrzęsła okolicą, jak grom. Tłumy pędzą w stronę kopalni.
Upiorny strach targa nerwy, podnosi włosy na głowie.
Trzysta ludzi się pali! Wieść ta błyskawicą leci po wszystkich osadach.
Jadzine dzieci pochwycił w swoje szpony nowy atak nerwowego strachu, rozpaczy i żalu. Wyciągają drobne rączęta do nadbiegających i krzykiem który serca ludzkie jak miecz przeszywa wołają o ratunek dla swoich ojców i braci.
Napróżno!
W tej chwili z kłębów dymu wynurzyła się winda. Wydobyto z niej dziewięciu ludzi, sześciu już nie żyło, trzech docucono się po niejakim czasie. Jadzia ochłonęła już z przerażenia i robi co może aby ocalić innych.
Spuszczono windę po raz drugi w głąb kopalni ale... pustą. Nikt nie miał odwagi tą drogą spieszyć nieszczęśliwym z pomocą.
Otworem, już nie dym, ale żywe buchają płomienie. Widać zajęło się belkowanie. Morze ognia odgrodziło nieszczęsnych od świata...
— Jest drugie wejście od jaru, — woła ktoś w tłumie.
— Prawda — podchwytują inni.