Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   31   —

Gdzieś w głębi góry rozległ się huk, jakby wystrzał tysiąca armat, a ziemia drgnęła tak silnie, że dzieci, nauczycielka, a nawet Jan, zbici w jednej chwili z nóg, padli twarzą na trawę.
Jeden wielki krzyk przerażenia wyrwał się z ich piersi.
Jan podniósł się pierwszy.
— Jezus Marya — zawołał — to gazy, eksplozya, — Boże! wszyscy górnicy w kopalni.
Puścił się pędem w stronę windy.
— Matko Boska! ratuj mojego ojca! jękła Jadzia, a zerwawszy się z ziemi, pobiegła za Janem, który tymczasem stanął już nad paszczą otworu, buchającego teraz gęstymi kłębami dymu.
Niestety winda była na dole!
Jan w beznadziejnej rozpaczy rwał sobie włosy z głowy.
— Ojcze mój, — Boże! łkała Jadzia, wyciągając ręce w stronę otworu kopalni, a dzieci, które również zrozumiały co zaszło z rozpaczliwym: krzykiem otoczyły swą nauczycielkę, jakby od niej spodziewały się ratunku i pomocy.
Tam pod ziemią, skąd bucha taki straszny, gryzący oczy dym, są przecież ich bracia, krewni, ojcowie...
Ale Jan oprzytomniał już, otrząsł się z przerażenia, a widząc mdlejącą Jadzię, poskoczył ku niej, odciągnął od buchającego dymem otworu, odwołał dzieci i krzyknął:
— Odwagi pani! znam drugie wejście do kopalni, może Bóg pozwoli mi uratować starego Macieja — Za mną bracia — zawołał na nadbiegają-