Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




III.

Szczyty gór złociły się jeszcze w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca, gdy Jana wywindowano z kopalni.
Po przemówce Stifa, uczuł jakiś szum w głowie, zabrakło mu tchu, czuł że się dusi, a serce jakby kleszczami chwytał niewytłomaczony lęk... Nigdy jeszcze nie dokuczyła mu w tym stopniu wilgoć i duszne powietrze węgielnych lochów. Nigdy bardziej nie pragnął widoku słońca.
Szczęściem Stif odszedł niebawem.
Skorzystał z tego Jan, powiedział Maciejowi, że chory i prędzej niż zwykle znalazł się na stoku wysokiej góry, pod którą 300 górników ryje się w w pokładach węglowych. Winda znajduje się prawie u szczytu, skąd na całą okolicę odsłania się widok rzeczywiście czarowny.
Rozległą doliną wije się dosyć szeroka rzeka, a w jej wstędze, krwawym refleksem odbija się teraz czerwień zachodzącego słońca. Dokoła rozsypały się w malowniczym nieładzie wyższe i niższe stoki gór.
Gdzieniegdzie szczerbią je skaliste parowy, gdzieniegdzie pokrywa las mieniący się obecnie cudnymi barwami jesieni, a gdzieniegdzie widać sze-