Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   27   —

regi smutnych szarego koloru zabudowań, jakby domków z kart, po nad którymi tu i owdzie wystrzela wieżyczka kościoła.
Tam mieszkają górnicy.
Z punktu, na którym stoi Jan, widać bliżej jedno większe, a w dali dziewięć mniejszych miasteczek, w których razem mieszka około 35,000 polskiego ludu.
Wysokie czarne brechy, ogromne nasypy wydobytego z wnętrza gór węgla, czarnego kamienia i miału, jak kretowiny gęstymi plamami szpecą krajobraz.
Ale powietrze przesycone balsamiczną wonią dojrzałego liścia, który opada z drzewa.
— Upić się można tem powietrzem. — myśli Jan z rozkoszą wciągając go w płuca. Wzrok tymczasem błądzi po krajobrazie.
— Krew w rzece... wygląda jakby spłynęła krwią — wyrwa mu się półgłosem.
— I szczyty skąpane w krwi — zabrzmiało dźwięcznym głosikiem tuż obok niego.
— Niech pan patrzy.
— Prawda! — odpowiedział zwracając wzrok w kierunku ręki urodziwego dziewczęcia, które wysunęło się nagle z poza krzewu leszczyny.
— Prawda — powtórzył i dopiero po chwili wyraz zdziwienia zamigotał mu w oczach.
— Panna Jadzia — zawołał poznając — skąd panna Jadzia tutaj, tak nagle...
— Orzechy zbieram — odpowiedziała z uśmiechem i wyciągnęła rączkę na powitanie.