Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   21   —

albo i wy panie... Myślałem se wczoraj: o ho! i tego pewnikiem stracimy... ale gdyżeście rano zjechali do kopalni, myślę se — a no, — chwała ci Boże!... Chociaż, kto ta wie jeszcze... A no...
— Co wy gadacie Macieju... nic nie rozumiem.
— A no, bo to przecie w kancelaryi i lekciej i przystojniej dla takiego co we szkołach, a no...
— To i wy już wiecie Macieju?...
— A no... to i pan wiedzą?... A no, kiedy tak, to chwała Bogu. Kiedy tak, to już widzę, że wy panie nasz na prawdę... Chwałaż ci Panienko Najświętsza... A no!... więc nie skusili... Boże mój Boże... Ot i breszą ci, co powiadają, że kto nauki liznie we szkole, to już i zdrajca roboczego narodu gotowy.
Zerwał się z siedzenia, otworzył ramiona, a Jan bez chwilki wahania rzucił mu się na szyję.
Zrozumiał nareszcie starego górnika.
— Więc wy wiecie Macieju, kto wam powiedział, że mię kusili — pytał, ściskając go serdecznie.
— Wiem ci panie i to i wiele innych rzeczy. A no, dobrze że nie skusili, bo razem może znajdziemy jeszcze jaki ratunek dla biednego narodu.
— Mówcież, kto, skąd, jakim sposobem...
— A no, — przypadkiem. Dzisiaj mamy, co to dziś mamy za dzień...
— Piątek.
— Tak piątek, a no... więc we środę. Byłem sam tutaj, wierciłem dziurę. Przyszedł potem Stif z inżynierem. Ten rudy, Ajrysz, wiecie panie, szwagier naszego Smitha. A no, więc gadali. Wy-