Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   19   —

— Nie zawadzi. Stif, pewnikiem sobie hula i dziś niema co się go spodziewać w kopalni Za dwie godziny uporamy się z tem paskudztwem.
Usiedli na zwalisku węglowem. Światło dwóch kaganków, pomieszczonych na ich czapkach górniczych, nad czołem, rozświeciło na kilka kroków jaskinię ich pracą wydartą w łonie ziemi.
Ponuro tu, jak w grobie.
Gdzieniegdzie w szklistej ścianie węgla odbije się błysk kagańca i znowu znikła, nie pozwalając oku na pochwycenie konturów.
Czarna ściana przepastnej nocy grobowej, ujmuje ich jak w kleszcze, ze wszystkich stron.
Grobowa cisza, mącona od czasu do czasu odgłosem spadających z górnego pokładu wapienia kropel wody, jeszcze powiększa grozę.
Ale górnicy przywykli. Nawet głuchy huk w oddali wybuchających min, wstrząsający posadami skał, nie wywiera na nich wrażenia.
— Nieszczęście panie idzie na nas — przemówił po chwili stary Maciej wzdychając ciężko.
— Strajk... o strajku myślicie?
— A no tak panie.
— Kiedy górnicy nie chcą.
— Prawda panie, ale...
— Nasza unia będzie jednogłośnie przeciw strajkowi.
— To jeszcze nie wiadomo...
— Jakto?
— A no.... nie wiadomo.
— Przecież na ostatnim meetyngu...