Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   11   —

tnym drgnął wreszcie i nerwowo się odwrócił, wielce zdziwiony.
— What’s the mater John, — przemówiła — co z tobą, znowu się mazgaisz, jak dzieciak — i przysunęła się bliżej takim ruchem, jakby mu chciała zarzucić ramiona na szyję.
Drgnął raz jeszcze, otarł rękawem łzę ostatnią i głosem spokojnym przemówił:
— Więc znowu?... A tak prosiłem żeby mię zostawić w spokoju....
— John jest nie mądry dzieciak, — przerwała mu zalotnie. — Trzeba nie mieć rozumu, ażeby niekorzystać...
— Wiesz pani — raz już powiedziałem: Józef jest moim przyjacielem, a ja, uważałbym siebie za skończonego łotra, gdybym...
— Ha, ha, ha, zaśmiała się cicho, tłumiąc wybuch; co za obrońca mężowskiego honoru. Żebyż przynajmniej ten, którega bronisz, dbał o to.
I umieściwszy się na brudnem łóżku wyzbyła się do reszty tej niepewności, jaką zdradzała stojąc przy progu.
— Zresztą nie ma go, poszedł na meeting.
— Wiem o tem, ale...
— Wiesz?... Więc czemuż się boczysz, czemu udajesz. Przyznaj się, że dla mnie zostałeś i....
— Dość tego, przerwał jej prawie brutalnie Dowiedz się pani, że nie wszyscy mężczyźni...
— Tacy głupcy jak ty, dokończyła ze złością, dotknięta jego chłodem i obrażona pogardliwem spojrzeniem.