Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



EPILOG.

Pięć lat upłynęło od śmierci Jana.
Przy małym kościółku w jednej z polskich osad wisconsińskich, korzystając z ślicznej pogody jesiennego dnia, bawi się dziatwa okolicznych polskich farmerów.
Wyprowadziła je ze szkoły młoda siostra — nauczycielka; do jej habitu tuli się dwoje najmłodszych. Ucałowała jasne ich główki, szepnęła pieszczotliwe słówko jakieś i prowadzi do starca siedzącego pod drzewem.
— Ojczulku, prowadzę ci twoich ulubieńców.
— Poczciwa Jadzia.... niechże ci Bóg nagrodzi za tę odrobinę radości, jaką opromienić się starasz ostatnie dni mojego życia.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Od roku mieszkają tutaj. Jadzia nosi teraz imię “Siostry Klementyny”, ale staruszek ojciec, tak już przywykł do dawniejszego, że ją nigdy nie nazywa inaczej.
Po pogrzebie ofiar strasznej zbrodni szeryfa powiatowego w zagłębiu węglowem, zaopiekował się nimi, spełniając w ten sposób ostatnią wolę zamordowanego Jana, kolega jego, i przyjaciel dni najmłodszych Józef Kowalewski. Przenieśli się ra-