Strona:Z pennsylwańskiego piekła powieść osnuta na tle życia.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   97   —

bietą.... Wszystko złe w niej miało swój początek... Opętała zmysły, a ja potem zgubiłem duszę... Maską obojętności i szyderstwa pokrywałem ból co szarpał serce, nie chciałem przyznać się nawet przed sobą, że mi żal... żal przeszłości jasnej, porywów szlachetnych.... A potem, potem czułem żem ich już nie godny... szydziłem z wszystkich, szydziłem z ciebie przedewszystkiem żeś miał siłę trzymać się dawnej wiary.... Jedno tylko miałem pragnienie, aby wszystkich ściągnąć do tego błota, w którem tarzałem się sam.... I oto do czego doszło....
— Józiu... Bóg miłosierny, życie przed tobą — cicho przemówił chory — trzeba naprawić złe....
— Naprawię — przysięgam!
— Nad mojem łóżkiem wisi portret Adama — świadek to naszych wspólnych, a takich jasnych dni wiary... weź na pamiątkę, niech wspiera cię tak, jak wspierał mnie w chwilach zwątpienia....
— A to dziecko i jej ojca powierzam twojej opiece.... Umilkł wyczerpany, lampa życia dopalała się nieodwołalnie do końca.
Właśnie od innych chorych powrócił ksiądz. Zapalono gromnicę a ulatującej duszy, towarzyszyła modlitwa za konających, łkanie Jadzi’ jęk skruszonego Józefa.