Strona:Złoty Jasieńko.djvu/325

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dziano im że spał. Znaleźli to bardzo naturalném po bólu głowy i takiém znużeniu.
— Nie budźcież go, niech się sobie wyśpi — powiedzieli służbie i odeszli.
O pół do dwunastéj wbiegł Żłobek dopytując czy mecenas pił kawę — i odebrał tęż samę odpowiedź, że dotychczas odpoczywa, na co pokiwawszy głową — powrócił żywo do kancelaryi.
Było już trzy kwadranse na dwunastą, gdy zagrożony interesami pilnemi, piérwszy dependent i szef kancelaryi ze zwykłą sobie powagą, z portfelem pod pachą — niby minister przybywający z raportem, zastukał do drzwi pokoiku w którym spał Szkalmierski. Ale kilkakrotne pukanie crescendo aż do fortissimo najmniejszéj odpowiedzi nie wywołało. Zajrzał przez dziurkę od klucza, było wewnątrz ciemno, szaro.
Mrucząc więc powrócił do roboty. Ale dochodziła dwunasta! igły zegaru śpieszyły się, leciały, więcéj niż kiedykolwiek.
Wraz z uderzeniem na wieży południa, pan Hersz od Simsona zjawił się uśmiéchnięty w kancelaryi, dobył weksel i zaprezentował go, w oczy patrząc Żłobkowi.
Żłobek spojrzał nań z powagą.
— Pan mecenas miał wczoraj gości i śpi — spoczywa, proszę czekać.