Strona:Złoty Jasieńko.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ło, spojrzał na swój zegarek, niestety!! dziesiąta była najautentyczniejsza.
Zbiegł więc szybko ze wschodów, bo właściwie wstać mu należało o siódméj i spóźnił się o trzy godziny. Mecenas chory czy zdrów, zmęczony czy nie, zawsze był na nogach o pół do ósméj i pił kawę. Nie pojmował Jacek jak się tam bez niego obeszli.
W kredensie wszakże upewniono go, że p. Szkalmierski nie dał jeszcze znaku życia i spał w najlepsze; odetchnął.
W mgnieniu oka zaczęto gwałtownie porządkować w domu i dzięki przytomności umysłu p. Jacka, przynajmniéj bawialne pokoje uprzątnięto natychmiast, tak że chłopcy na szczotkach się po nich przejeżdżać zaczęli.
Powrót do statut quo ante bellum nie trwał długo, — krzesła przywołano do porządku, stoły powracały na miejsca, firankom zadane rany umiejętnie zamaskowano. Jak stos grobowy wznosiły się całe i potłuczone butelki w kredensie. Jacek melancholiczne rzucał na nie wejrzenie. Pozléwał on z nich wprzódy starannie, każdy gatunek z osobna, ale cóż mu się pozostało!! mizernych dziesięć butelczyn.
O jedenastéj niektórzy przyjaciele, orzeźwiwszy się ogórkami kwaśnemi i kapustą — przyszli mimochodem dowiadywać się o mecenasa. Powie-