Strona:Złoty Jasieńko.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ni Mateuszowa czeka nań i widzéć się z nim potrzebuje.
Sam sposób w jaki o niéj oznajmował rozgniéwał mecenasa, bo widać było że ten głupi Jacek domyślał się czegoś lub wiedział o stosunkach, a przybycie matki w chwili świetnych marzeń przychodziło jak najnieszczęśliwiéj. Zrazu rozgniewany a bez serca człowiek rzucił się jakby chciał powiedziéć że widziéć jéj nie chce, ale myśl ta że sługa wie iż jest matką jego, wstrzymała. Nie wstydził się Boga, — wstyd mu było sługi. Nie mówiąc nic, wybiegł tylko, rzucając drzwiami i szukając matki milczący. Staruszka drżąca przyniósłszy złotemu Jasieńkowi swemu przez siebie biédnemi oczyma i słabemi rękami zrobione szkarpetki, stała z niemi u drzwi jak żebraczka, usiłując — byleby go widziéć mogła, byle posłyszéć — udać sługę i nędzarkę. Przestraszyła się go ujrzawszy jak leciał wprost ku niéj, rwąc włosy z zaciętemi usty.
— Jak jéjmość śmiész — zawołał, leźć mi tu, kiedy wyraźnie zakazałem jéj, żeby mi na progu jéj noga nie postała. Jéjmość mnie chcesz zgubić.
— Ale Jasieńku mój, odpowiedziała cicho wyciągając ręce ku niemu z błaganiem matka — uspokój że się, nikogo niéma. Bóg widzi, ja nie mogłam wytrwać, ty nie przychodzisz.
— Co to jest? nie mogę wytrzymać? krzyknął mecenas — ja tego nie rozumiem. Jéjmość to po-