Strona:Złoty Jasieńko.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Piwo znać jakoś biédaka rozochociło, podparł się na łokcia, a widząc że mieszczanin słucha z uwagą, mówił jakby na wpół sam do siebie.
— Długo, długo, śniło się w życiu to co i drugim śni się ludziom, dom, rodzina, żona, dzieci, dostatek, krescytywa... ale powoli, powoli wszystkiego tego się wyrzec los kazał. Westchnąłem, wola Twoja! Nie czas o siwych włosach życia poczynać, a jak mówi przysłowie, kto do dwudziestu głupi, do trzydziestu nie żonaty, do czterdziestu niestateczny, do pięćdziesięciu nie bogaty, temu już...
— Przysłowie mówi inaczéj.
— Być może, obojętnie ręką machając rzekł Tramiński, dosyć że ono mówi iż są w życiu kresy, po za które nadzieja jak ryba konserwować się nie może.
Pan Sebastyan się rozśmiał.
— Ale bo ty znowu, mości panie, wszystko widzisz czarno.
— Oczy mi żałobą zaszły.
— Napij się piwa!!
— Zajdą tylko łzami po niém, rzekł stary, mówmy o czém inném.
Ale już o niczém nie mówili i mieszczanin po chwili z ławy powstał.
— Kochany Tramiński, a będzie jutro moje podanie?