Strona:Złoty Jasieńko.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czym to ja kogo zawiódł kiedy? spytał chudy wstając także.
— I napiszesz już jak się patrzy, żeby mi mój interes zrozumieli?
— A no... jeśli we mnie wiary nie macie?
— Ale jakto? co? oburzył się pan Sebastyan, już-ci wiem, że wy to potraficie i lepiéj jak drudzy, ale czyście ino dobrze zrozumieli o co mi szło, bo umowa z panem Floryanem była.
— Nie trudźcie się już, przerwał stary, interes wasz już lepiéj znam niż wy, a jutro na godzinę dziesiątą miéć będziecie wasze podanie.
Podali sobie ręce, pan Sebastyan wziął z kąta trzcinę, Tramiński papiéry ze stołu i wysunęli się z piwiarni w ulicę.
Tu sam pozostawszy, Tramiński zwolna przeszedł na przeciwną stronę ulicy i jakby się chciał napaść widokiem domu w którym Szkalmierski mieszkał, zbliżył się ku jego wrotom rozpatrując. Ludzi dużo płynęło właśnie na proszony widać wieczór do mecenasa, a byli to wszystko honoratiores miasta, po których postawie, zaokrąglonych figurach, ubiorze, poznać było łatwo zamożnych i nie bratających się z lada kim.
Szli parami, pojedynczo, po kilku, a wszystko to tonęło w bramie oświeconéj, po któréj stronie prawéj widać było drzwi szklane i przez nie wscho-