łąbki, drugiemu ogryzione kości. I zważaj ino, panie Sebastyanie, że gdy komu pójdzie, to idzie, wolno mu nawet bąki strzelać, będzie bażanty zabijał, drugiemu się wszystko nieszczęści, i gdyby cuda robić umiał, to go za szarlatana ogłoszą.
— Tak! tak! dodał smutnie, patrzyliśmy się wszyscy na Szkalmierskiego, i ja więcéj nie rozumiem nic nad to, że ma szczęście i że go śmiało używa...
— Dobry gracz, mospanie, rzekł Sebastyan, wié, że kiedy idzie — stawić potrzeba, a gdy się nie wiedzie, to darmo, muru głową nie przebijesz.
— Nie! nie! zadumany powtórzył Tramiński, darmo i stękać na losy i rzucać się, spokojnie czekać końca i zdać się na wolę Bożą.
— Pij no mospanie piwo, bo ja myślę o drugim kufelku, mój już próżny.
— Ja drugiemu nie podołam, odparł chudy, nie przywykłem, nie pijam, a przy pracy mi to nie służy. Ot już szara godzina, a do domu przyszedłszy, trzeba na jutro sześć arkuszy przepisać — jeszcze przy łojowéj świéczce.
— Nie zaszkodzi, rzekł pan Sebastyan, to asińdzieja posili. Możebyś co i przekąsił?
Tramiński zmilczał. Mieszczanin domyślił się znaczenia téj odpowiedzi i kazał przynieść chleba, masła i szynki.
Strona:Złoty Jasieńko.djvu/14
Wygląd
Ta strona została skorygowana.